To byla podroz. Najpierw taksowka do przystani promowej. Stamtad 1,5h promem do Satun w Tajlandii, gdzie wbijaja "visa on arrival" (chociaz i tak jako jedyny musialem wypelniac specjalny formularz, do tego zdjecie i jeszcze okazac bilet na samolot odlatujacy w ciagu 15 dni, Europejczycy z zachodu nie musza tego robic). Okazalo sie rowniez ze trzeba przesunac zegarek o godzine do tylu (tym samym roznica w czasie do Polski zmniejszyla sie do 6 godzin).
Po dwoch godzinach oczekiwania ruszyl autobus, ktorego kierowca mial tego dnia wyjatkowo duzo energii. Wyscigi z innymi autobusami oraz autami osobowymi byly bardzo emocjonujace, nawet tubylcy trzymali sie mocno foteli. Po dotarciu do Krabi przesiadka do songthaew (lokalny srodek komunikacji prywatnej). I w koncu o 18.30 czsu lokalnego dotarlem do hotelu w Ao Nang (prom z Langkawi startowal o 9.30 czasu malezyjskiego).
Ao Nang - miejscowosc w ktorej jest jedna kilkukilometrowa ulica, w wiekszej czesci wzdluz plazy. Wzdluz tej ulicy miliony restauracji, knajpek, hoteli, sklepow i straganow z ciuchami itp. A na ulicy sami Europejczycy (taki tlum ze ciezko przejsc po chodniku) i temu podobni turysci, typowej Tajlandii to tu nie uswiadczysz. Jest totalny srodek sezonu, dobrze ze zrobilem rezerwacje hotelu bo chyba przyszloby spac na ulicy (przy okazji ceny hoteli rowniez europejskie).